Zastanawiałem się przez chwilę czy nazwać to danie kotletami, bo z jednej strony słyszę, że ciągle te kotlety i kotlety, a z drugiej że jakie kotlety, skoro to nawet koło mięsa nie leżało. No i weź spróbuj ludziom dogodzić, no nie da się. Ale odrzućmy na chwilę podziały i zjednoczmy się ku chwale groszku zielonego, bo to małe niepozorne warzywo może sprawić że poczujesz się nawet lepiej niż Andrzej Duda na nartach.
Pamiętam z dzieciństwa, że zielony groszek był lepszy niż czekolada. Z drugiej strony, to nie było aż tak trudne, kiedy w sklepach kiedy już coś było, to raczej wyrób czekoladopodobny. Z czasem co prawda sytuacja zaczęła się zmieniać, ale groszek i tak zapisał się w mej pamięci, na kubkach smakowych i sercu na stałe. Ja z resztą uważam, że kto dziecięciem będąc nie jadł groszku zielonego na surowo ten nie zna życia.
No ale do brzegu, panie Marku, do brzegu. Kotlety (już jestem takim ryzykantem i zaryzykuje i użyję tego słowa) z zielonego groszku, to z jednej strony kolejne z dań które robi się błyskawicznie i żeby to danie zepsuć trzeba być naprawdę uzdolnionym. Z drugiej smakuje tak, że wszyscy zaczynają myśleć o Tobie jako o kolejnym zwycięzcy MasterChefa.
Co potrzebujesz:
2 opakowania mrożonego groszku
1 szklanka kaszy jaglanej
1 ząbek czosnku
1 łyżeczka kminu rzymskiego
1 Jajko
1 łyżka oleju rzepakowego
2 łyżki otrąb (uwielbiam tę formę dopełniacza, choć i „otrębów” jest prawidłowa ?)
Ugotuj kaszę jaglaną i niech sobie trochę przestygnie, chyba że masz dłonie jak ojciec mojego przyjaciela z podstawówki, który ręce wkładał do ogniska żeby poustawiać palące się drewno odpowiednio. Wtedy nie studź.
Groszek musi być rozmrożony, inaczej możesz dokonać zniszczeń w okolicy wystrzeliwując małe zielone kulki w różnych kierunkach. Kiedy masz rozmrożony groszek, wsyp go do miski, dodaj ząbek czosnku najlepiej przeciśnięty przez praskę i blenduj bez litości.
Kiedy już to co znajduje się w misce zaczyna przypominać zieloną masę, dodajesz kmin zwany kuminem, jajko, olej i otręby.
Odnośnie jajka – taki mały hint. Kiedy już je rozbijesz to nie wrzucaj od razu do miski, tylko do jakiejś małej szklanki i przynajmniej powąchaj czy nie jest przypadkiem zepsute.
Co prawda jajko zepsute nie ukrywa swojego zepsute stanu przesadnie długo, ale lepiej kiedy trafi jednak do naczynia z którego możesz je wyekspediować do śmieci.
Do całego zestawu dodajesz kasze jaglaną i zaczynasz ugniatać rękami, żeby się wszystko połączyło oraz nabrało odpowiedniej konsystencji. Kiedy już tak się stanie formujesz odpowiednie kształty, u mnie wyglądało to jak kotlety, ale u Ciebie może być inaczej – feel free jak mawiają Amerykanie.
Rozgrzewasz piekarnik do 200 stopni. Na blachę kładziesz papier do pieczenia, a na to kotlety (czy cokolwiek Ci wyszło) i całość wkładasz do rozgrzanego piekarnika. Pieczesz 20 minut, a po upieczeniu daj kotletom chwil kilka żeby doszły do siebie po opalaniu, dzięki temu z zewnątrz nieco stwardnieją.
I tyle.
Miałem do nich zrobić sos, ale tak mi smakowały, że zjadłem od razu. Może następnym razem pomyślę o sosie wcześniej, ale tu też pewna dowolność. Pasować będzie i coś miętowego (jogurt grecki + świeża mięta + blender) i coś czosnkowego (jogurt grecki + czosnek wyciśnięty). Ale jeśli zjesz bez sosu i innych dodatków to nikt Ci krzyczeć na Ciebie nie będzie. Smacznego.