Jesteś na diecie, do swojego jadłospisu podchodzisz restrykcyjnie, a tu nagle pojawia się zaproszenia grilla. Chcesz iść, ale boisz się, że popłyniesz, bo jak tu nie ulec pokusie kiedy tyle dobrych rzeczy ląduje na stole. Wybór jest jednak prosty.
Z czym kojarzy mi się grill? Patrząc w przeszłość, kojarzy mi się przede wszystkim z obżarstwem, bo trudno to normalnym jedzeniem nazwać. Karkóweczka, kiełbaska, kaszanka, szaszłyk i może jeszcze… karkóweczka. Chlebek też nie zaszkodzi. No i piwo, bo grill bez piwa to nie grill.
Taka impreza oznacza bardzo dużo dodatkowych kalorii i zazwyczaj albo koniec odchudzania, albo przynajmniej zdobycie 2-3 dodatkowych kilogramów, co przy braku ruchu i bez prawidłowego odżywiania w dniach kolejnych – wiadomo.
No a kiedy zaczynamy sezon grillowy, to takie imprezy powtarzają się jeśli nie co tydzień, to np. co dwa tygodnie. Walka z wagą wygląda wówczas tak, że to co uda nam się zrzucić w ciągu tygodni (o ile się uda) wraca w weekend. Ale zazwyczaj nie do końca się udaje, bo np. alkohol potrafi wyhamować metabolizm.
Efekt jest taki, że z jednej strony walczymy o to, żeby dobrze wyglądać “na plaży”, a z drugiej grillowanie psuje nam te plany skutecznie.
No dobra, to teraz wracam do mojego “ale”.
Nie zrezygnowałem z grilla i nie zamierzam. Nawet specjalnie sobie tego nie wyobrażam. Przy czym wyobrażam sobie upieczenie dwóch pieczeni na jednym – nomen omen – ogniu.
Po prostu to co zjem w czasie grilla, po pierwsze wliczam do mojego dziennego zapotrzebowania na kalorię, a to co zjem dodatkowo traktuje jako cheat meal.
Po drugie, zarówno w dniu, kiedy zamierzam sobie pofolgować nieco (ale nadal z głową) w czasie grill, robię nieco bardziej intensywny trening. I oczywiście nie zapominam o odpowiednim nawodnieniu, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi alkohol, a zwłaszcza piwo. Intensywniejszy trening robię też następnego dnia.
Po trzecie i najważniejsze, grill nie zmienia moich nawyków żywieniowych i stylu życia. Czyli to nie jest tak, że tygodniami się męczę i głoduje, przychodzi grill, odpuszczam sobie, a od następnego dnia dochodzę do wniosku, że to całe odchudzanie nie ma sensu. No takie odchudzanie oczywiście nie ma sensu. Ale kiedy mam odpowiednio ułożony jadłospis, nie jestem głodny, jem smacznie i w zależności od celu albo tracę kilogramy, albo utrzymuję wagę. A zatem jest grill, jest impreza, a po niej wracam do normalnego odżywiania.
Podchodząc do tematu w ten sposób, można zarówno zjeść coś dobrego z grilla i nie stracić efektów odchudzania.
A właśnie – coś dobrego nie oznacza wyłącznie karkówki. Dojrzałem do tego niedawno w sumie, ale grillowane warzywa i ryby są naprawdę doskonałe. Warto spróbować, bo jeśli wraz z karkówką grillujemy też warzywa, to posiłek może się okazać zupełnie w porządku i wcale nie taki bardzo „cheat”.
Odpowiadając więc na tytułowe pytanie czy grillować czy nie, odpowiedź oczywiście brzmi – grillować. I jak zwykle zachować równowagę między odpuszczeniem sobie, a normlanymi nawykami. Wtedy żaden grill nam nie zaszkodzi.