Ostatnich kilka dni dały mi dużo do myślenia na temat tego czym się odżywiam i nie wykluczone, że jest to kolejny krok w kierunku następnej zmiany nawyków żywieniowych. Ale po kolei.
W poniedziałek wróciłem z Monachium i tego dnia rano ostatni raz jadłem wędlinę i mięso. W hotelu nie było już czasu na śniadanie, więc zjedliśmy całkiem dobre kanapki na lotnisku. Ja jeszcze nie odmówiłem sobie bawarskiego precla z twarożkiem. Jeszcze pod koniec dnia zjedliśmy sałatkę z kurczakiem, ale to było jakieś 50g.
Przez kolejne dni jakoś tak się złożyło, że jedliśmy wyłącznie potrawy bezmięsne. Śniadania, obiady i kolacje, plus oczywiście 2 przekąski, ale te są zawsze bezmięsne.
Na śniadania były kanapki ze smalcem z białej fasoli (wkrótce przepis na blogu), albo serek wiejski z warzywami (przy czym w mojej wersji jest on podkręcony przyprawami). Na obiady jedliśmy Chilli Sin Carne – przepis na blogu już jest oraz Curry z cieciorką – przepis wkrótce. Na kolacje sałatki z kozim serem albo fetą. Do tego przekąski – banany, jabłka, gruszki i orzechy.
To nie jest pierwszy raz, bo gdyby tak się dokładniej przyjrzeć temu co jemy na co dzień to wychodzi na to, że dość często jemy potrawy bezmięsne.
Na dodatek, tak się złożyło, że nie ćwiczyłem w tym tygodniu (celowo nie piszę, że nie miałem czasu, bo gdybym się postarał to bym czas znalazł – bądźmy wobec siebie szczerzy :)), choć wiem, że weekend sobie odbiję 😉
I wiecie co?
Waga spadła (inna sprawa, że golonki bawarskie dużo nie zmieniły, bo robiliśmy codziennie 20 km spacery), a ja czuję się bardzo dobrze i absolutnie nie czuję, żeby czegokolwiek mi brakowało. Nie tęsknię za mięsem ani wędliną, głodny też nie chodzę.
Nie dorabiam do tego ideologii żadnej (choć nie ukrywam, że co pewien czas jedząc mięso czuję się jak hipokryta, bo przecież szanuję zwierzęta), po prostu dzielę się z Wami wynikiem pewnej obserwacji.
Nie jest tajemnicą i każdy dietetyk Wam to powie, że większość naszych posiłków powinny stanowić warzywa. I u nas tak od dawna jest.
Nie twierdzę, że zupełnie zrezygnuje z mięsa, ale coraz częściej zauważam korzyści wynikające z jego niejedzenia. Oczywiście jak wielu ludzi uwielbiam steki, burgery, golonkę, swojską kiełbasę, karkówkę z grilla, itd. Jedzenie tego wszystkiego zawsze sprawiało mi dużo przyjemności, to prawda.
Nie zmienia to jednak faktu, że widzę jak na ograniczenie mięsa w diecie reaguje mój organizm. A reaguje pozytywnie. Oczywiście mam też świadomość jak ważne jest w diecie białko, ale dostarczenie go w odpowiedniej ilości w codziennej diecie też nie jest wielkim problemem.
Z powyższej sytuacji wynika też jeszcze jeden dodatkowy wniosek – uważność w życiu jest bardzo ważna. Bardzo często, a nawet zaryzykuje tezę, że większość z nas je na autopilocie – byle co, byle jak, byle gdzie, byle szybciej. To sprzyja jedzeniu słabej jakości produktów [co wcale nie oznacza, że tańszych!], sprzyja tyciu i rozwojowi wielu chorób. Czynność niezbędna do życia, czynność zapewniająca przynajmniej w teorii, codziennie przyjemność jest traktowana jako coś co trzeba zrobić szybko. Przecież to bez sensu.
Nie wiem, czy zostanę wegetarianinem, dziś nie mam przekonania, że tak się stanie. Z drugiej strony mam w planach na najbliższe dni wiele posiłków wegetariańskich, a na liście zakupów ani grama mięsa. Tak wyszło, bez planowania. Ale czy to przypadek? Zobaczymy.